Sandomierz - Kazimierz - Lublin

    Po zimowej eskapadzie do Łodzi i wiosennej do Kielc, nadeszła pora na krótki letni wypad tym razem w kierunku wschodnim. O Kazimierz Dolnym jako potencjalnym celu wycieczki mówiliśmy od czasu do czasu, a tym razem słowa postanowiliśmy zamienić w czyn.
    Zarezerwowaliśmy dwie noce od środy do piątku w Willii Ahava w Kazimierzu, spakowaliśmy się i w drogę. Pech chciał, że akurat trafiliśmy na okres sporych upałów do 35 stopni, ale nic to, klima w samochodzie jest, a plan podróży postanowiliśmy dostosowywać na bieżąco w zależności od temperatury, sił i chęci. Pokoje dostępne były od 15 zatem, sporo czasu by dotrzeć z Bielska-Białej (niespełna 5 godzin), zwłaszcza, że jak zazwyczaj wyruszamy zaraz z rana. Dlatego zdecydowaliśmy, że po drodze zatrzymamy się w Sandomierzu. Wcześniej przez Sandomierz jedynie przejazdem, a nadarzyła się dobra okazja, by po drodze na chwilkę się zatrzymać w miejscu jednej z głównych siedzib Królestwa Polskiego i ... księdza Mateusza.
    Nigdy nie obejrzałem ani jednego odcinka serialu kryminalnego z Arturem Żmijewskim w roli tytułowego Ojca Mateusza, ale nasz szesnastoletni Michał jest całkiem dobrze obeznany dzięki babci, więc wizyta w miejscu kręcenia serialu była ekscytująca. Mnie osobiście to miejsce kojarzy się głównie z "kuminiorza z Sandomierza" (znawcy wiedzą o co chodzi 😁) ale na miejscu nawiązań do tego terminu nie odnalazłem.
    Sandomierz to urocze miasteczko z pochyłym rynkiem, mnóstwem kawiarni i sklepów z pamiątkami, i trzeba uczciwie przyznać, że większość nawiązuje do Ojca Mateusza. Ciekawe jakie pamiątki  sprzedawano przed serialem?
 Spacerując uliczkami odwiedziliśmy najbardziej charakterystyczne miejsca takie jak Brama Opatowska, Ucho Igielne, "zakotwiczenie nieba" czy też olbrzymi pierścień z krzemieniem pasiastym, który jest odmianą niezwykle atrakcyjną wizualnie ze względu na oryginalne wzory w postaci warstewek/smug w odcieniach szarości.
    Wypiliśmy zimne napoje w jednej z przyrynkowych kawiarni delektując się zadaszeniem dającym jakże upragniony cień i udaliśmy się w dalszą drogę, już bezpośrednio do Kazimierza Dolnego.

 

Zakotwiczenie nieba
Zakotwiczenie nieba


Brama Opatowska

Sandomierski pochyły Rynek

Relaks przy Sandomierskim Rynku

Ucho Igielne

Wielki pierścień z kamieniem pasiastym

    Po przyjeździe do Kazimierza pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę Małego Rynku, by w końcu coś zjeść. Restauracja Dębowa uraczyła nas naprawdę dobrym chłodnikiem, który w ten upalny dzień był nie do przecenienia. Chłopaki wybrały oczywiście hamburgery i również chwalili.
    Podeszliśmy na główny Rynek, pospacerowaliśmy wokół zahaczając o przylegające uliczki. Pogłaskaliśmy psa Werniksa, a w zasadzie to jego pomnik i podeszliśmy  na nadwiślańskie bulwary. Słońce ciągle niemiłosiernie paliło, a że deptak nie był osłonięty w jakikolwiek sposób odpuściliśmy spacer co by nie paść w tym ukopie potęgowanym przez nagrzany chodnik.
    Postanowiliśmy wrócić do kwater, wziać zimny prysznic i odpocząć trochę ładując baterię na dzień następny. Trzy słowa o naszej miejscówce. Dwa pokoje w Willi Ahava zarezerwowaliśmy przez booking – dwie noce kosztowały w sumie 800 PLN bez sześciu złotych (bez śniadania). Całość przyzwoita, choć bookingowa ocena 8,9 dość zawyżona. Pokoiki małe, jak miało się pecha jak my i dostał się pokój na poddaszu ze skosami, to łóżko wciśnięte pod taki skos to porażka – trzeba było odsunąć, by nie ryzykować ciągłego uderzania w głowę, przez co pokoik robił się jeszcze mniejszy. U nas prysznic przeciekał trochę nie wiadomo jak i gdzie, u chłopaków nie działała lodówka, a 3 metry od naszego balkoniku gniazdo miały szerszenie, które ciągle kursowały nad naszymi głowami. Na szczęście nami się nie interesowały, ale gdyby wystawić na stoliku jakieś przekąski nie daj boże jeszcze słodkie, to mogło by być inaczej. Na plus wentylatory w pokojach i bezpłatny parking.
 
Pies Werniks

Niewielki "kłopot" pojawił się ze śniadaniem, gdyż, nawet i było kilka miejsc oferujących śniadania, ale otwartych od 11:00 czy nawet 12:00. U nas w głowach o tej porze nieśmiało już pojawia się chęć na zupę 😉. Na szczęście piekarnia Sarzyński otwarta już od 7:00 oferuje nie tyko zakup pieczywa ale również i śniadania. Z szczerego serca polecamy, jest może i nie tanio (29-33 PLN) ale pysznie i zdecydowanie warto.

Pierwszy punkt programu drugiego dnia to jedna z największych atrakcji okolicy czyli spacer jednym z wąwozów lessowych. Wybraliśmy najbardziej popularny i podobno najpiękniejszy – wąwóz korzeniowy. Znajduje się około 2-2,5 km od centrum, jeżdżą w tym kierunku specjalne elektryczne wózki, można tez podjechać samochodem i spokojnie zaparkować na parkingu (płatnym). Wejście do wąwozu dla naszej czwórki kosztowało 7 PLN. Spacer może i nie jest przesadnie długi, gdyż całość „trasy” to 700 m, ale rzeczywiście jest tutaj cudownie. Przechadzka odbywa się w cieniu, zatem upał tutaj nie doskwierał nam zbytnio.

Wąwóz korzeniowy

Wawóz korzeniowy

     Druga atrakcja tego dnia to wypad do Lublina. Byliśmy tutaj ostatnim razem z 17-18 lat temu, jeszcze wtedy we dwójkę i nie był to wtedy wyjazd turystyczny. Z Kazimierza to jakaś godzinka, trasa bardzo urokliwa, bo jechaliśmy przez wsie i małe miasteczka skupione wokół rolnistwa, wszystko kwitnie i dojrzewa, cudowne, uspokojające widoki. Zaparkowaliśmy na darmowym parkingu centrum handlowego VIVO! , które znajduje się vis a vis Zamku w Lublinie, a stąd już rzut beretem do Rynku.        Zatem poszliśmy błoniami pod zamkiem w stronę Bramy Grodzkiej, by dotrzeć na Rynek odwiedzając również okoliczne uliczki, a następnie skierowaliśmy się do bramy Krakowskiej i dalej Krakowskimi Przedmieściami doszliśmy do placu Litewskiego. Wciąż było gorąco, ale na horyzoncie zaczęły już pojawiać się ciemne chmury, od czasu do czasu zawiał nieco bardziej orzeźwiający wiaterek, więc spacer nie był bardzo uciążliwy. Lublin jest miastem zdecydowanie wartym odwiedzenia, niezmiernie nam się podobało. 

Zamek w Lublinie

Plac Litewski

Portal

Plac Litweski

Uliczki Lublina

Uliczki Lublina

Uliczki Lublina

Braka Krakowska

Plac Litewski

Lubelskie Koziołki

Uliczki Lublina

    W drodze powrotnej zaczęło już grzmieć i padać. Temperatura znacząco spadła, zrobiło się bardziej rześko. Padało również w Kazimierzu i to całkiem długo zatem późne popołudnie spędziliśmy odpoczywając po wrażeniach dnia. Pod wieczór jak tylko przestało padać ponownie wybraliśmy się kazimierski rynek, mając w głowie to, że nazajutrz musimy już wracać do domu. Przeszła nam przez głowę myśl, by wejść na górę Trzech Krzyży, ale 6 PLN od osoby za 150 metrowe podejście nie jest tego warte. Poszliśmy w kierunku zamku i baszty widokowej. Co prawda oba miejsca o tej porze były już zamknięte, ale i tak widoki ze wzgórza były wspaniałe, zwłaszcza, że do połowy baszty można było wejść zewnętrznymi, drewnianymi schodami. 
Wisła, widok z baszty

    Nazajutrz rano ponownie zameldowaliśmy się na śniadaniu u Sarzyńskiego, zaopatrując się jednocześnie w kazimierskiego koguta będącego symbolem nie tylko piekarni ale całego Kazimierza Dolnego. Nie znamy receptury ale w smaku przypomina chałkę, tylko że plecioną w kształ koguta.

Kogut kazimierski

Kogut kazimierski

    To jednak nie był koniec naszej eskapady. Dzięki koleżeńskiej polecajce, w drodze zatrzymaliśmy się w Ujeździe, którego wielką atrakcją jest zamek Krzyżtopór -  ruiny rezydencji pałacowej z XVII wieku. Kilka tras zwiedzania - bastiony, oficyny i pałac, źródła i ogrody, piwnice (podzielone na strefę żółtą i trudniejszą czerwoną, niestety nieczynną podczas naszego zwiedzania) daje obraz siedziby, która miała przyćmić wszystkie inne polskie siedziby magnackie. Całość zbudowana w oparciu o kalendarz - 4 bastiony to kwartały, 52 pokoje odpowiadają liczbą tygodni w roku, a dni reprezentowane sa przez ilość okien. Niezwykła rzecz. Warto.


Krzyżtopór

Krzyżtopór

Krzyżtopór

Krzyżtopór

Krzyżtopór

Krzyżtopór

Krzyżtopór

Prześlij komentarz

Copyright © Rodzinny BZIK. Designed by OddThemes